Alive Again: New Findings in the 1972 Andes Plane Crash

IT WAS A STRANGE PLACE TO FIND A WALLET. Ricardo Peña był wysoko w Andach, w połowie drogi na lodowiec, kiedy portfel dosłownie wpadł mu w ręce. Wspinając się powoli w rozrzedzonym powietrzu, zauważył kawałek potarganego niebieskiego weluru na wpół zamarzniętego w lodzie. To była kurtka. Wyciągnął ją, czując, że jest ciężka. Odwrócił ją i coś wysypało się z kieszeni. To, co złapał przewodnik górski z Boulder, CO, było fragmentem jednej z najbardziej legendarnych historii przygód we współczesnej historii. Odkrywając portfel należący do Urugwajczyka o nazwisku Eduardo Strauch, 36-letni Peña nagle zmienił się z jednego z milionów entuzjastów przygód zachwyconych i zainspirowanych tą opowieścią w jej część – i część nowej tajemnicy.

Prawdopodobnie znasz historię grupy urugwajskich rugbystów, członków ich rodzin i fanów, których wyczarterowany samolot rozbił się na nienazwanym szczycie o wysokości 15 000 stóp 13 października 1972 roku. Samolot turbośmigłowy Fairchild został uziemiony w środku Cordillera Occidental, słabo zaznaczonego pasma o szerokości prawie 100 mil, w którym znajduje się Aconcagua, najwyższa góra półkuli południowej o wysokości 22.834 stóp. Spadając gwałtownie przez chmury i turbulencje, samolot uderzył w szczyt; kadłub skierował się w dół. Oderwało się skrzydło, potem ogon; dwóch członków załogi i trzech z 40 pasażerów zostało wessanych przez tył samolotu. Co zadziwiające, główna kabina pozostała w dużej mierze nienaruszona. Wylądował na polu śnieżnym i przeleciał tysiące stóp, zanim się zatrzymał. Jakimś cudem, 32 pasażerów przeżyło początkową katastrofę.

Głównie młodzi mężczyźni w wieku kilkunastu i dwudziestu lat, ocaleni wyszli z wraku na rozległą, opustoszałą miskę otoczoną stromymi ścianami gór. Pewni, że zostaną uratowani w ciągu kilku godzin lub dni, szybko uporali się z winem i batonikami, które wygrzebali z kabiny. Ratownicy szukali jednak gdzie indziej, a niektórzy ciężko ranni pasażerowie zaczęli umierać. 17 dnia, ośmiu kolejnych zginęło w lawinie. Ci, którzy pozostali przy życiu, zdecydowali, że ich przetrwanie zależy od zjedzenia ciał zmarłych towarzyszy. Przez następne 56 dni mężczyźni walczyli z mrozem, zakażonymi ranami i naturalnym wstrętem do jedzenia ludzkiego mięsa. W końcu doszli do przekonania, że ich jedyną nadzieją było wysłanie grupy w kierunku Chile, kiedy pogoda się ociepli.

W końcu, w grudniu, dwóch wybranych ekspedycjonistów, Fernando „Nando” Parrado i Roberto Canessa, zaczęło wspinać się na szczyt górujący nad ich zachodem. Ubrani w buty do gry w rugby, trzy warstwy dżinsów i odzież wierzchnią wyłowioną z martwych, para wędrowała przez 10 dni, pokonując strome, usiane gruzem zbocza i pola lodowe, jedząc resztki zepsutego mięsa i tuląc się do śpiwora uszytego z pokrowców na siedzenia. 21 grudnia natknęli się na kilku chłopów na odległym ranczu. Helikoptery ratunkowe przybyły następnego dnia, unosząc Parrado, Canessę i innych ocalałych w bezpieczne miejsce. Alive Piersa Paula Reada pozostaje jedną z najlepiej sprzedających się książek przygodowych wszech czasów, z ponad 5 milionami sprzedanych egzemplarzy. Ale po 32 latach opowieść o ludzkiej woli, wierze i terrorze ulatniała się z pamięci; poza rocznicami niewiele było nowego w dramacie.

RICARDO PEÑA PRZYPOMINA sobie, że czytał tę książkę jako chłopiec. On nawet pamięta, że myślał o tym, jak jego ojciec poprowadził go w górę 17,877 stóp Popocatépetl, wulkan w pobliżu Mexico City, gdzie dorastał. Później, mieszkając w Kolorado, Peña myślami powracał do ocalałych, gdy podczas zimowych wspinaczek docierał na ich wysokość. Ostatecznie znalazł pracę jako przewodnik górski i zaczął prowadzić wycieczki w Andach – cały czas zastanawiając się, czy mógłby odwiedzić miejsce katastrofy i co można by tam znaleźć. W końcu, ostatniej zimy, po poprowadzeniu wspinaczki na Aconcagua, Peña postanowił spędzić kilka dodatkowych dni w Argentynie.

Jedno z najbardziej niesławnych miejsc w Kordylierach pozostaje niedostępne i w dużej mierze nietknięte. W lutym Peña wyruszył w 6-godzinną podróż autobusem do El Sosneado, wioski położonej najbliżej miejsca wypadku. Tam spotkał Edgardo Barriosa, właściciela schroniska i lokalnego eksperta od katastrof. Od lat Barrios oferuje wizyty w tym miejscu, ale podróż jest uciążliwa – kilka godzin jazdy samochodem terenowym, a następnie dwa dni jazdy konnej. Większość odwiedzających, jeśli uda im się dotrzeć do El Sosneado, zadowala się przeglądaniem kolekcji Barriosa zawierającej pamiątki po katastrofie i artefakty, niektóre z nich zebrane podczas wizyt na miejscu z ocalałymi, z którymi Barrios od czasu do czasu się kontaktował. „Miałem nadzieję dotrzeć do miejsca, w którym samolot uderzył w górę,” mówi, „i być może zbadać trasę Parrado i Canessy.”

Peña nigdy nie spodziewał się, że sam doda rozdział do tej historii.

Nie
Peña ogląda scenę w o wiele mniej tragicznych warunkach niż te, które przeżyli ocaleni. Zdjęcie dzięki uprzejmości Ricardo Peña.

NASTĘPNEGO DNIA Peña, grupa argentyńskich wędrowców i Mario Perez, miejscowy jeździec, wyruszyli w drogę. Jak mówi Peña, topografia Andów była wspaniała; jechali między ośnieżonymi szczytami i obozowali pod oświetlonymi księżycem sylwetkami 15-tysięczników. Po dwóch dniach dotarli na miejsce.

Próbując pogodzić heroiczny krajobraz, który wyobrażał sobie w młodości z tym, co leżało przed nim, Peña stwierdził, że widok jest piękny, ale onieśmielający. „To ogromna dolina otoczona z trzech stron masywnymi murami” – mówi. I chociaż strona argentyńska jest nieco otwarta, „nie jest oczywiste, że byłaby to dobra droga ucieczki”. (Decyzja ocalałych o skierowaniu się na zachód, bardziej zdradliwy kierunek, była w dużej mierze zainspirowana umierającym twierdzeniem drugiego pilota, że lecieli już do Chile. Okazało się, że byli prawie 50 mil od granicy.)

Po uratowaniu rozbitków, duża część szczątków została spalona; to co zostało z kadłuba jest teraz oznaczone krzyżem. Drugi krucyfiks stoi w miejscu pochówku tych, którzy zginęli. Podczas gdy inni wędrowcy oddali swój szacunek, Peña i Perez wspięli się w kierunku początkowego punktu uderzenia kilka tysięcy stóp powyżej.

Tło Peña jako alpinista pomogło doprowadzić go do jego pierwszego odkrycia. Wiedział z konturów powyżej miejsca, że lawiny byłyby częste, i że wszelkie odłamki katastrofy przeniesione w dół przez spadający śnieg osiadłyby w płaskich miejscach poniżej. Gdy para dotarła do pierwszego takiego płaskiego obszaru, Peña zatrzymał się, by poszukać artefaktów. Szybkie poszukiwania doprowadziły do znalezienia kilku metalowych fragmentów. On i Perez szli dalej w górę, aż dotarli do skrzyżowania dwóch zsuwni. Duży, gładki wąwóz wznosił się bezpośrednio nad nimi, podczas gdy mniejszy odrywał się na prawo.

Nie
Zaskakujące znalezisko wspinacza Ricardo Peña otworzyło na nowo klasyk przygody. Zdjęcie dzięki uprzejmości Ricardo Peña.

PEÑA PODNIÓSŁ ZAMARZNIĘTĄ KAMIZELKĘ. Z dużej kieszeni wysypały się przedmioty. Rolka filmu. Przywieszka bagażowa. Portfel zawierający 1000 pesos urugwajskich, 13 dolarów amerykańskich i dowód tożsamości ze zdjęciem, na którym widniało nazwisko i podobizna Eduardo Jose Straucha.

Peña wiedział, kim jest Strauch: jednym z trzech kuzynów, którzy przeżyli wrak. Fito Strauch wyróżnia się w książce wczesną innowacją, która uratowała grupę: Wymyślił, jak stworzyć reflektory, by topić śnieg w wodę pitną. Eduardo również odegrał znaczącą rolę w tym dramacie. Nieco starszy od pozostałych, w wieku 24 lat, okazał się opanowaną postacią odpowiedzialną za racjonowanie mięsa. Jego uderzająca twarz wpatrywała się w Peñę z wciąż czytelnego paszportu. „To było jak sen” – mówi Peña. „Ale w tym momencie wszelkie wątpliwości zostały usunięte. To było z katastrofy.”

Po siedzeniu przez kilka minut w oszołomionej ciszy, Peña i Perez zdecydowali się zabrać rzeczy osobiste Straucha z powrotem, zostawiając płaszcz, aby oznaczyć miejsce. O 18:00 dotarli do miejsca uderzenia, gdzie śmigło wciąż tkwiło w śniegu. Stamtąd Peña wspiął się na szczyt, który Parrado i Canessa zdobyli w rakietach śnieżnych zrobionych z siedzeń samolotu. Na szczycie z podziwem obserwował ich siłę woli, którą musieli zebrać, aby dotrzeć do miejsca, z którego spodziewali się ujrzeć chilijskie pastwiska – tylko po to, aby zobaczyć rzędy pokrytych śniegiem gór. „Byli tak słabo wyposażeni, ale tak zdeterminowani” – mówi Peña. „I kontynuować, nie wiedząc, czy dolina doprowadzi ich do wyjścia … to było bardzo odważne.”

Według wiedzy Peña, ich trasa nigdy nie została prześledzona. (Parrado próbował w 1997 roku, ale jego grupa zawiodła i musiał wezwać helikoptery ratunkowe). Alpinista w Peña pragnął się z nią zmierzyć, ale zapadała noc, więc dołączył do Pereza i razem zeszli, w ciszy, do obozu.

Jak to możliwe, że DEBRYDY siedziały w wąwozie Peña, nieodkryte, przez tak długi czas? Peña twierdzi, że wąwóz jest tak stromy i wąski, że stanowi spektakularnie trudną, nieatrakcyjną wspinaczkę; być może był pierwszym, który się tam wspiął. Ale jest też inne wytłumaczenie: W ciągu ostatnich trzech dekad lodowce na całym świecie cofają się; World Wildlife Fund szacuje, że niektóre andyjskie lodowce straciły 50 procent swojej masy. W miejscu pamięci topniejący śnieg odsłonił przedmioty, które były zakopane przez dziesięciolecia. Możliwe, że część z tego, co Peña znalazł w mniejszym wąwozie, przemieściła się z góry w ruchomym lodzie, ale brak podobnych przedmiotów w głównym wąwozie jest przynajmniej jednym z argumentów przeciwko tej teorii. Pewne jest to, że te góry wciąż kryją tajemnice. Fragmenty samolotu i kilka ciał nigdy nie zostały odnalezione.

Nie
Szczątki są nadal porozrzucane w pobliżu miejsca katastrofy. Zdjęcie dzięki uprzejmości Ricardo Peña.

Kiedy Peña wrócił do El Sosneado, jego odkrycia zadziwiły Edgardo Barriosa. „To było jak znalezienie kawałka Titanica”, mówi Barrios, który natychmiast zadzwonił do Eduardo Straucha, obecnie 57-letniego i mieszkającego w stolicy Urugwaju, Montevideo.

„Mam trochę twoich pieniędzy”, powiedział Barrios do zaskoczonego, a następnie zachwyconego Straucha, któremu Barrios wysłał portfel i inne artefakty.

Wieści szybko rozeszły się w Urugwaju. Wszyscy ocaleni z katastrofy byli głęboko religijni i zawsze przypisywali swojej wierze, że pomogła im przetrwać. Po wielu rozważaniach uznali ciała swoich przyjaciół za dowód na to, że Bóg chce, by żyli; spożywanie ich ciał, jak wierzyli, było rodzajem rozpaczliwej komunii. Strauch powiedział urugwajskiemu dziennikowi El Pais, że znalezienie portfela symbolizowało niepokojące piękno, które sprawiło, że męka ta stała się tak fascynująca. „To było niesamowite zobaczyć moje młodsze ja, zobaczyć paszport z tekstem i pieczęciami i moim nazwiskiem nietkniętym,” powiedział Strauch.

Nie
Imponujący widok, który Parrado i Roberto Canessa napotkali po wejściu na nienazwaną górę powyżej miejsca katastrofy podczas ich 10-dniowej wędrówki przez Kordyliery. Zdjęcie dzięki uprzejmości Ricardo Peña.

Inny ocalały, Alvaro Mangino, powiedział El Pais, że grupa „zawsze myślała, że zjechaliśmy na sankach w dół zbocza większego wąwozu”. Ale na wieść o odkryciu Peña w mniejszym wąwozie, Mangino nie był całkowicie zaskoczony: „Ta góra wciąż nam się odwdzięcza.”

Peña wie, że jego reinterpretacja jest wciąż, w tym momencie, tylko mocnym przypuszczeniem. Po powrocie do Kolorado w marcu, zaczął planować bardziej formalną ekspedycję, taką, która będzie zawierała badanie kryminalistyczne nowego wąwozu i prześledzenie wędrówki Parrado i Canessy do Chile.

W pierwszych relacjach prasowych o jego znalezisku, Peña był określany jako „meksykański turysta”. To przeoczenie zostało skorygowane przez Barriosa, który skontaktował Straucha z człowiekiem, który odzyskał kawałek jego przeszłości. W e-mailu do Peña, Strauch napisał: „Chciałem wyrazić swoją wdzięczność. Spotkanie z tymi przedmiotami miało ogromne znaczenie i sprawiło, że wiele rzeczy zacząłem myśleć i czuć na nowo.” Ale to właśnie końcowa linijka Straucha ujawniła własną andyjską przeprawę Peñy – od kogoś, kto został zainspirowany opowieścią, do kogoś, kto stał się częścią samej opowieści. „Przeżyłem kilka bardzo emocjonalnych i intensywnych dni,” napisał Strauch. „Mam nadzieję, że już wkrótce będę mógł poznać Cię osobiście”. Dla Peña, łaskawe słowa Straucha były już „spełnieniem marzeń”. Powrót do Andów i dalsze rozwikłanie tajemnicy? „To czuje się jak to, na co czekałem całe życie, aby zrobić”, mówi.

Dan Koeppel podróżował do Brazylii zeszłej wiosny, aby profil ekstremalnego ptasznika Petera Kaestnera („Gone To The Birds”, 9/04).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.