Semantic Drift

W odniesieniu do rzekomych reguł angielskiej składni, mamy tendencję do dzielenia się na wzajemnie wrogie obozy. Hip-hopowcy, ludzie o otwartych umysłach, cieszą się z niekończących się transformacji sposobu, w jaki mówimy i piszemy. Troszczą się o integralność naszego języka tylko w takim stopniu, abyśmy nadal mogli się z grubsza rozumieć. W przeciwległym narożniku jarzą się kurduple. Ci pozbawieni radości, spięci autorytaryści wiecznie mamroczą o niezrozumiałych pojęciach, takich jak „nierzeczywisty warunek”, o których nikt nigdy nie słyszał.

Ja też się przyłączyłem do pedantów. Tak, język jest żywym drzewem, wiecznie wypuszczającym nowe pędy, gdy inne gałęzie usychają … bla, bla, bla. Ale źle uprawiana roślina może łatwo przekształcić się z bujnego listowia w nieestetyczny patyk. Internet turbodoładował leksykalne mody (takie jak „turbodoładowanie”) i gramatyczny rozkład. Zamiast ożywiać angielski, degeneracja ta szerzy zarazę zwykłej ignorancji. W tym miesiącu zajmiemy się więc zestawem zmian w dominujących konwencjach języka angielskiego, których jedyną wspólną cechą jest to, że doprowadzają mnie do szału.

Dawno temu wyrobiłem w sobie nawyk mentalnego poprawiania błędów gramatycznych innych ludzi, a czasami te pouczające reprymendy wymykają mi się z ust („Masz na myśli 'Ask us Democrats’ „). Zaznaczanie swobodnych rozmów czerwonym ołówkiem nie przysparza mi popularności i powinienem nauczyć się nad sobą panować. Jednak koledzy filologiczni konserwatyści rozpoznają impuls do natychmiastowego zregenerowania swoich ścieżek neuronowych, aby lepiej zachować swoje kruche ucho dla poprawnej angielszczyzny. To ucho jest nieustannie atakowane przez powszechne nadużycia, które przez powtarzanie grożą – kolejnym modnym czasownikiem – „normalizacją”

Bo nawet my, sztywni, zrzędliwi anachroniści, jesteśmy podatni na ataki (blobowaty polityczny catchall, z którym stykam się teraz dziesiątki razy dziennie). Niedawno otrzymałem coś, co przyjemnie pomyliłem z listem od fana, tylko po to, by rozwinąć ten sam rodzaj śmiertelnej reprymendy, którą sam rzucam na gramatycznych obiboków. W mojej ostatniej kolumnie w brytyjskim Spectatorze użyłem słowa „laid” jako czasu przeszłego słowa „lie”. Surowy korespondent był mną, co zrozumiałe, rozczarowany. Przyznaję, że nie zazdroszczę użytkownikom drugiego języka, którzy muszą uczyć się na pamięć perwersyjnych par czasów „lie/lay” i „lay/laid”, ale dla mnie te koniugacje były kiedyś drugą naturą. Mój instynkt został skażony. Czytając tę kolumnę, ominęłam błąd. Te prymitywne korekty umysłowe, moja jedyna ochrona przed zejściem do barbarzyństwa, postanowiłem niezwłocznie być większym dupkiem, choćby tylko w mojej głowie.

Miałem szczęście być wychowywanym przez rodziców, którzy mówili pełnymi zdaniami. Nie mówili do swoich dzieci w dół; wpoiliśmy im słownictwo takie jak „echelon” wraz z naszym odcedzonym groszkiem. Nie miałem wtedy pojęcia, jaką przysługę mi wyświadczyli. Zawdzięczam moim rodzicom to ucho.

W konsekwencji, kiedy mój nauczyciel angielskiego w siódmej klasie spędził cały rok na gramatyce, interpunkcji i schematach zdań, byłem pogardliwy. Chciałem pisać opowiadania. Nie potrzebowałem uczyć się reguł. Potrafiłem usłyszeć, kiedy jakieś użycie jest niepoprawne bez uciekania się do Fowlera. Jednak później czułem, że jestem winien temu nauczycielowi przeprosiny.

Kiedy uczyłem Freshman Composition jako adiunkt w moich latach dwudziestych, znajomość zasad ułatwiała przekazywanie ich moim podopiecznym. Wbiłem setkom osiemnastolatków do głowy, że poza rzadkimi przypadkami niezwykle krótkich zdań, które skutecznie funkcjonują jako lista („Przybyłem, zobaczyłem, zdobyłem”), absolutnie nie wolno łączyć pełnych zdań przecinkiem, co może stanowić jedyny prawdziwy altruizm w moim, skądinąd egoistycznym, życiu. Umieść to na moim nagrobku: „She battled comma splice.”

As far as I can tell, most schools today downplay grammar and punctuation if they teach these subjects at all. (W zeszłym roku w stanie Iowa władze wyrzuciły S. Keyrona McDermotta jako nauczyciela zastępczego w szkole średniej za krytykowanie „drugorzędnych” błędów gramatycznych w prozie uczniów). Zaniedbanie to widać. Mam opory przed nauczaniem kreatywnego pisania choćby dlatego, że przy niewielu okazjach, gdy to robiłem, uczniowie okazywali się zbyt kreatywni. Młodzi aspiranci pisarscy pracują nad powieściami, ale nie potrafią tworzyć zrozumiałych, bezbłędnych zdań. Czy wiedzą o tym, czy nie, dzisiejsi kandydaci na magistrów wołają o prymitywną instrukcję na temat przypadka oskarżycielskiego, która z łatwością wyjaśniłaby wszelkie nieporozumienia dotyczące „kto” w stosunku do „kogo” (doskonale cywilizowane rozróżnienie, które zwierzęta domagają się teraz zniesienia). Choć to, czego chcą, to wskazówki na temat rozwoju postaci, to czego potrzebują (i w moich klasach dostali) to pięciominutowy wykład na temat średnika.

Bez takiej instrukcji, ten zagrożony znak interpunkcyjny zsunął się bezwolnie do em-kreski, prymitywnego rozgraniczenia, które nie może sugerować pokrewieństwa lub kontrastu, a tym bardziej wyraźnie oddzielać elementy listy, które zawierają przecinki. Zdolny do kapryśnego wstawiania byle gdzie, em-kreska skutecznie nie ma żadnych zasad, a zatem jest okropnie przystosowany do ery semantycznej anarchii.

Edukacja odwróciła się od nauczania technicznych aspektów kompozycji jest częściowo odpowiedzialna za pogarszające się standardy w prozie i mowie. Ludzie, nie znając struktury swojego języka, uznają językowe rubryki za arbitralne i nieuzasadnione. Całkowite zaniedbanie gramatyczne na wydziałach anglistyki przekazuje, że znajomość podstaw języka jest nieważna, a w takim razie „poprawna” angielszczyzna też jest nieważna; to podsyca leniwy, wygodny i dlatego szalenie popularny pogląd, że nie ma czegoś takiego jak poprawna angielszczyzna.

Tak więc jesteśmy świadkami gwałtownego upadku przysłówka, teraz, gdy samo słowo „przysłówek” jest stracone dla większości ludzi; gazety głównego nurtu używają teraz „szybciej” zamiast „szybciej” do modyfikacji czasownika. Wielu redaktorów cierpi z powodu mylnego wrażenia, że kiedy podmiot składa się z dość dużej liczby słów, nie tylko dopuszczalne, ale wręcz obowiązkowe jest postawienie pojedynczego przecinka między podmiotem a czasownikiem (np. „Jack i Jill, którzy poszli na wzgórze po wiadro wody, spadli w dół”. Anathema!). Formy porównawcze i superlatywne nie są już nakazane, ale są kwestią nastroju; jeden z moich ulubionych filmów mógłby być zatytułowany dzisiaj Dumb and More Dumb. „Dosłownie” oznacza teraz „naprawdę” lub, co gorsza, „w przenośni”. (Każdy, kto twierdzi, że „moja głowa dosłownie eksplodowała”, nie dożyłby, by o tym opowiedzieć). „Notoryczny” jest używany z takim upodobaniem jako synonim „sławny”, że kiedy używa się go poprawnie, nigdy nie można być pewnym, czy zrozumiano nasze pejoratywne intencje. Rozróżnienie między ilością a liczbą zostało głęboko zniwelowane, „mniej” i „mniej” są teraz używane zamiennie. Tak więc w rzadkich przypadkach, gdy te przymiotniki są rzeczywiście rozmieszczone dokładnie w telewizji, mój mąż i ja będziemy wtrącać złośliwie, „On ma na myśli mniej wody” lub „Ona ma na myśli mniej butelek.”

Spróbuj wyjaśnić, że „as” jest używany z klauzulami, podczas gdy „like” bierze bezpośredni obiekt, gdy twoja publiczność nie ma najgrubszego pojęcia, co klauzula lub bezpośredni obiekt jest, i nie oczekuj, że przeciętny Amerykanin wywnioskować, że bezpośredni obiekt będzie zatem wziąć oskarżycielski przypadek. W przypadku braku jakiegokolwiek strukturalnego zrozumienia, nawet przykłady („jak ja” versus „jak ja”) nie zrobią trwałego wrażenia, a w międzyczasie zidentyfikowałeś się jedynie jako wrzód na tyłku. Zapomnij więc o jeszcze bardziej męczącym wyjaśnieniu restrykcyjnych i nierestrykcyjnych zastosowań „that” i „which”, mimo że to rozróżnienie może mieć ogromne znaczenie dla sensu zdania.

Tak więc, pisząc dialogi w fikcji, często czuję się winny. Mam sprawić, by moi bohaterowie mówili tak (nie „tak”), jak w prawdziwym życiu. Jednak retoryczna wierność propaguje właśnie te błędy, które potępiam. Teraz, gdy mianownik predykatu jest martwy i pogrzebany, nie mogę kazać postaci ogłosić „To ja!” bez jednoczesnego przekazania, że ta osoba jest nie do zniesienia, być może całkowicie szalona, lub zaimportowana z poprzedniego wieku poprzez podróż w czasie.

Dlatego ja również przyczyniam się do semantycznego dryfu. W naszej cyfrowej epoce słowniki online są rewidowane niemal bez przerwy, podczas gdy wydanie nowego drukowanego wydania Webstera czy Oxford English Dictionary to kosztowna praca wielu lat. W świecie analogowym oficjalne zmiany znaczenia i użycia podlegały znacznej kontroli, co zniechęcało do instytucjonalizacji powszechnych błędów. W dzisiejszych czasach to, co kiedyś było autorytatywnymi i z natury konserwatywnymi źródłami, łatwo poddaje się rządom tłumu. Nieporozumienia przekształcają się błyskawicznie w nowe konwencje. Konsolidujemy ignorancję.

Ale choć dobrze mówili, moi rodzice niemniej jednak przyjęli dwa błędy w użyciu, z których obaj z bratem walczyliśmy, by poprawić je w naszym własnym przemówieniu, ponieważ nieporozumienia zaszczepione w dzieciństwie są trudne do unieważnienia. Kiedy redaktorka mojej pierwszej powieści twierdziła, że nie ma takiego słowa jak „jerry-rig”, byłem wściekły. Zdeterminowany, by udowodnić, że się myli, sięgnąłem do mojej wiernej, zakurzonej siódemki Webstera (opartej na znakomitej trzeciej wersji Webstera) i przekonałem się, że miała rację: „jerry-rig” nie było w niej wymienione. Najwyraźniej dorastałem z zagmatwanym portmanteau „gerrymander”, „jerry-build” i słowa, którego naprawdę chciałem: „jury-rig”. Łuski spadły mi z oczu.

Nawrócony, wyjaśniłem mojej matce jej życiowy błąd, ale ona nie miała nic z tego. „Och, nie,” powiedziała poważnie. 'Jury-rig’ odnosi się do manipulowania ławą przysięgłych, co jest bardzo poważne.” Wyjaśnianie aluzji do „masztu ławy przysięgłych”, prowizorycznego żagla, bez etymologicznego związku z sądową „ławą przysięgłych”, nic mi nie dało. To fascynujące, jak zaciekle ludzie będą trzymać się swoich trwałych założeń językowych, jakkolwiek błędnych.

Ale jest to argument, który powinienem był wygrać w 1986 roku, przegrałbym go dzisiaj. Dictionary.com informuje nas: „Jerry-rigged jest stosunkowo nowym słowem. Wielu ludzi uważa je za niepoprawną wersję jury-rigged, ale jest ono powszechnie używane w mowie potocznej.” Bez takiego zakłopotania, internetowy słownik Merriam-Webster teraz dumnie wymienia „jerry-rigged” jako oznaczające „zorganizowany lub skonstruowany w prymitywny lub improwizowany sposób”. Tłum – i moja matka – zwyciężyli. Tyle dla mojej cennej synowskiej protekcjonalności.

Or take „nonplussed,” which I was taught meant „blasé.” Kiedy inny redaktor zmusił mnie do sprawdzenia tego słowa, okazało się, że oznacza ono coś wręcz przeciwnego: „nie wiedzieć, co powiedzieć, pomyśleć lub zrobić”. To, co według mnie oznaczało „unruffled”, w rzeczywistości oznaczało „ruffled”. Ale po mozolnym przyswojeniu sobie właściwego znaczenia słowa „nonplussed” stwierdzam, że nie musiałam się tym przejmować. Wystarczająco dużo innych ludzi popełniło błąd moich rodziców, żeby na górze wyszukiwarki Google „nonplussed” było zdefiniowane jako „zaskoczony i zdezorientowany tak bardzo, że nie jest pewien jak zareagować” i „Nieformalne, północnoamerykańskie: not disconcerted; unperturbed.” Świetnie.

Pytam: Co dobrego jest w słowie, które teraz oznacza zarówno „perturbed” jak i „unperturbbed”? Ta demokratyczna inkluzywność urojenia skutecznie wyrzuca „nonplussed” z funkcjonalnego słownictwa języka. Jeśli oznacza ono dwie przeciwstawne rzeczy, przestaje się komunikować. Jeśli powiem, że jestem „nonplussed”, to co wiesz? Jestem albo oszołomiony, albo obojętny. I could as well have said nothing.

So, given the pervasive misunderstanding of „enervated”, any day now online dictionaries are bound to start listing an accepted meaning of the word as „excited and keyed up,” and that will be the end of „enervated”. Jeśli przymiotnik kiedykolwiek formalnie oznacza albo „naenergetyzowany” albo „bez energii”, będziemy musieli wyrzucić go na śmietnik.

Znajdujemy również semantyczny dryf w wymowie, jeden przypadek, który zrujnował ulubioną sztuczkę imprezową. Kiedyś uwielbiałem przedkładać, że „flaccid” tak naprawdę wymawia się „flak-sid”, wyzywając moich niedowierzających słuchaczy, by to sprawdzili i siedząc z tyłu, by obserwować konsternację. (To nieonomatopeiczne twarde c w słowie oznaczającym „floppy” jest sprzeczne z instynktem). Moje wyzywające towarzystwo zawsze przysięgało, że i tak będzie błędnie wymawiać to słowo. W końcu masowa niewiedza zwyciężyła. Według Business Insider, „Standardowa wymowa to 'flak-sed,’ a nie 'flas-sid.’ . . . Do niedawna większość słowników wymieniała tylko pierwszą wymowę.” To „do niedawna” wylewa zimną wodę na całą moją zabawę. Przyjęta wymowa „flas-sid” wślizgnęła się nawet do współczesnego O.E.D.

W ciągu ostatnich kilku lat, jedno przywłaszczenie rozprzestrzeniło się jak rdest. W lingwistyce, „performatywny” ma interesującą i specyficzną definicję. Opisuje czasownik, którego użycie wprowadza w czyn jego działanie, jak w „obiecuję”, „przeklinam cię”, „przepraszam”, „błogosławię cię”: są to czasowniki performatywne. „Ogłaszam was mężem i żoną” jest klasyczną „wypowiedzią performatywną”. W moich starych słownikach słowo oznaczające „odnoszący się do wykonania” to „performatywny” – przymiotnik, który nie przyjął się, a językowe znaczenie tego obecnie fetyszyzowanego słowa zostało utracone. Bowiem „performatywny” w sensie „pozerstwa i nieszczerości” jest wszędzie, teraz, gdy „virtue signaling” wydaje się wyczerpać swoje możliwości. Ponieważ przez „virtue signaling” przeszliśmy jak przez jednowarstwowy papier toaletowy – termin ten przyjął się dopiero po artykule w Spectatorze z 2015 roku – musi istnieć prężny rynek dla opisów lewicowców, którzy obnoszą się ze swoimi etycznymi referencjami z samozachowawczą teatralnością. (Wyszukaj „performatywny”, a Google zasugeruje „performatywny wokal”). Biorąc pod uwagę taki głód słów, aby to uchwycić, moralna krzykliwość jest wyraźnie znakiem wieku.

Stały zanik angielskiej składni jest problemem pierwszego świata par excellence, a tsk-tsking nad niechlujną gramatyką sprowadza się do wyniosłej i raczej geriatrycznej formy rozrywki. Poza tym, moje własne pokolenie prawdopodobnie samo zapoczątkowało ten upadek. Dla mojego erudycyjnego ojca „decimate” może oznaczać tylko „zniszczyć jedną dziesiątą”; obłudnie, pewien semantyczny dryf wydaje mi się sensowny i z radością używam szerszego znaczenia tego czasownika. Mój ojciec potępiał Kapitana Kirka za „śmiałe pójście tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek!”, chociaż podzielone bezokoliczniki pozostawiają mnie, jeśli pozwolisz, w osłupieniu.

My let-it-all-hang-out boomers mogą świętować językową kreatywność, ale dyndające zależne klauzule i modyfikatory, które stały się powszechne, nawet w książkach, ledwo kwalifikują się jako pomysłowe. Również „między tobą a mną” nie może uchodzić za formę autoekspresji. Szczerze mówiąc, angielski wymaga tak mało deklinacji w porównaniu z większością języków, że oczekiwanie deklinacji zaimków w obiektach złożonych nie jest prośbą o księżyc.

Jakkolwiek pikantna i żałośnie staromodna żałoba może wydawać się większości ludzi, dla mnie erozja stylu, jasności i precyzji w codziennej mowie i prozie jest stratą. Nazwijmy to kwestią jakości życia. Sto lat temu, w pamiętnikach lub listach do redakcji, zwykli ludzie pisali z zadziwiającą elegancją i poprawnością. Elegancja jest związana z poprawnością.

W branży beletrystycznej, oczywiście, składnia jest kwestią rzemiosła. Na początku mojej kariery, wciąż miałem ślepą, nieuzasadnioną wiarę w moje semantyczne ucho wewnętrzne, często wściekając się przeciwko edyktom urzędowych, nitpicking copy editors. Zawsze się myliłem. Jeśli obecnie również spieram się z redaktorami, to dlatego, że ich znajomość angielskiej składni jest fatalna. Ich słabe opanowanie przecinków uznaniowych i niedyskrecjonalnych nie jest ich winą. Nigdy nie nauczeni zasad w siódmej klasie, nie mają nawet słownictwa, by dyskutować o naszych różnicach, ponieważ nie odróżniają mianownika predykatu od dziury w ziemi. Ale ja chcę być uratowany przed samym sobą, ponieważ cierpię na te same błędne przekonania, co wszyscy inni. (Wciąż mam wątpliwości co do „może” i „może”.) Chcę eksperta, pilota, prawdziwą dominę z batem. Jednak wszyscy przerażający mistrzowie zadaniowi walący mnie po głowie Strunkiem i White’em wydają się nie istnieć.

Zawsze niebezpiecznie jest okazywać pychę na temat swojej poprawnej angielszczyzny, ponieważ pedanci nie lubią niczego więcej niż wyłapywanie innych pedantów. Fellow curmudgeons również uznają wszystkie moje błędy za przegrane bitwy. Ostatecznie, ewolucja języka to historia rządów tłumu. Ale z pewnością jest jakaś szlachetność w dzielnym toczeniu wojen, których wiemy, że nie możemy wygrać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.