Wszyscy mamy chronologiczny wiek – dosłowną liczbę lat, które spędziliśmy na tej Ziemi – ale nie zawsze jest to wiek, który odczuwamy. Możesz mieć 22 lata, ale duchowo czuć się na 45. Możesz mieć 82 lata i czuć się na 13. Niedawno odkryłem prawdziwy, uzasadniony psychologiczny termin dla tego doświadczenia: Wiek odczuwalny. Ogólnie rzecz biorąc, mam chronologiczne 32 lata i odczuwane 26, ale czasami właściwa piosenka może zabrać mnie z powrotem do bardziej jak 16.
Tak było w przypadku poranka, kiedy po raz pierwszy usłyszałem „Pristine,” główny singiel na debiutanckim albumie Snail Mail, Lush. To była niedziela; leżałem w łóżku; byłem zły na jakiegoś kolesia. Czułem się martwy w środku. Ale potem, całkiem szybko, wysyłałem smsy do wszystkich innych, którzy nie spali: „Jestem naprawdę na kacu, jestem zły na jakiegoś kolesia i czuję się martwy w środku. Ale czy słyszeliście tę piosenkę?”. Snail Mail to druga strona medalu Carly Rae Jepsen, jeśli chodzi o nastoletnie uczucia – zamiast przeżywać słodką, pienistą energię bycia 16-latkiem, Snail Mail oferuje szansę, by zastępczo trzasnąć drzwiami sypialni i krzyknąć I’M NEVER COMING OUT AGAIN. Lush to zaskakująco dobry debiut, chudy, dziesięcio-piosenkowy sprint przez emocje okresu dojrzewania – obojętność, rozczarowanie, zagubienie, nadzieję – który pozostawia słuchaczy z oszałamiającym uczuciem ponownego przeżycia wieku 15-19 lat w mniej niż godzinę. A tak się składa, że 16 lat to wiek Lindsey Jordan, kiedy pisała większość piosenek na tym albumie.
„Pristine” jest świadomie, samolubnie melodramatycznym utworem, mówi mi 19-letnia obecnie Jordan, kiedy spotykamy się w Music Hall of Williamsburg przed jej brooklyńskim występem: „Jestem sarkastyczna, ale wydaje mi się, że jest on oparty na prawdziwym melodramacie”. Kiedy śpiewa w kółko „I’ll never love anyone else” swoim czystym, ciężkim głosem, brzmi to tak, jakby mówiła serio, choć tak naprawdę wcale tak nie jest. Jest o krok od rzeczywistości, która zainspirowała tę piosenkę. W tym tkwi cała trudność Snail Mail: Ona wyczarowuje coś surowego, ale robi to poprzez samoświadome mistrzostwo swojego rzemiosła.
Odkryłem, że dyskutuję o tym wszystkim z Jordan w garderobie za kulisami, podczas gdy ona gra na swojej metalicznej, czerwonej gitarze. Rozmawiam z osobą, która urodziła się w 1999 roku, co sprawia, że jej wiek chronologiczny jest czymś, o czym nie chcę myśleć. Czy to dziwne, pytam, że mówię ci, że czuję się emocjonalnie związany z twoimi piosenkami, mimo że jesteś taka młoda, a ja nie?
„Nie,” wzrusza ramionami, „to chore.”
Liz Phair gra na ulicy w noc koncertu Snail Mail. To takie dzikie, wykrzykuje Jordan, wymieniając smsy z Liz Phair, podekscytowana tym, że jej osobisty bohater wysadza jej telefon w powietrze. Jordan jest częścią kohorty skrzywionych, emocjonalnie szczerych artystek indie rocka, a w niektórych kręgach została namaszczona na następczynię Phair. Pitchfork nazwał ją „przyszłym brzmieniem indie rocka.”
Teraz przyszłe brzmienie indie rocka jest trochę zestresowane. Próba dźwięku nie poszła tak dobrze, jak by sobie tego życzyła. Jej zespół jest zdenerwowany. Ona jest mocno spięta, robi szybki spacer po lokalu, żeby dopracować wszystko, co musi być dopracowane przed występem: Ktoś przypomina jej, że musi zjeść obiad, inna osoba, że musi ustawić światła. Przechodzi przez scenę, uderza w bas, który spoczywa na swoim stojaku, nabija się z jednego z członków zespołu, kieruje się do kulis, pokazuje mi tort Kristen Stewart, który przysłała jej wytwórnia (ponieważ uwielbia Kristen Stewart) i wyłącza kreskówki, które ktoś zostawił w telewizorze. „Ci faceci zawsze oglądają programy dla dzieci” – mówi. „To znaczy, my cały czas oglądamy SpongeBoba, ale co to jest?”. Odrzuca to i na chwilę kończy pisać SMS-a do Phair. Mówi mi, że właśnie powiesiła plakat Exile in Guyville na turkusowych ścianach swojej sypialni z dzieciństwa.
Jordan dorastała na przedmieściach Baltimore. Lokalizacja nie ma jednak większego znaczenia; „przedmieścia” to ich własny stan umysłu. W jej przypadku nie były one czymś, przeciwko czemu należało się buntować, ale przyjemnym miejscem, gdzie mogła dojrzewać w sobie, słuchać Paramore i Coldplay, ale także odkrywać muzyczną scenę DIY Baltimore dzięki starszym przyjaciołom z samochodami, którzy wozili ją na koncerty. Grała w hokeja, w zespole kościelnym, w zespole coverowym przyjaciółki jej mamy, w barach sportowych i na imprezach domowych. Była tak zaangażowana w zespoły w tak młodym wieku, że „muzyk” nigdy nie wydawał się tylko hałaśliwym hobby – to była prawdziwa, realna opcja kariery, jak każda inna, którą można wybrać w What Color Is Your Parachute.
Jordan zaczęła grać na gitarze, gdy miała 5 lat (rok wcześniej niż większość dzieci, zauważa) i pisała piosenki w wieku 8 lat. W wieku 13 lat miała kryzys talentu („Byłam okropną piosenkarką”); w wieku 14 lat przezwyciężyła ten kryzys i zdecydowała, „O tak, jestem gównem”, jak to określa. Mówi to przez zaciśnięte usta, które zmieniają jej akcent z Baltimore w coś, co brzmi, jakby dorastała na tej samej plaży Venice Beach, co Kim Gordon z Sonic Youth. (Jej rozjaśnione włosy, marynarskie Dickies i idealnie znoszony biały T-shirt jeszcze bardziej podkreślają to podobieństwo). Przez resztę liceum pędziłą w kierunku początków swojej kariery; została poproszona o zagranie na dużym festiwalu punkowym i założyła Snail Mail. (Lubi trollować ludzi i mówić im, że Snail Mail to drugie imię jej matki, ale tak naprawdę po prostu spodobał jej się sposób, w jaki te słowa brzmią razem. Nie jest jasne czy fakt, że jest to slang lat 90-tych ma dla niej znaczenie). Stamtąd nagrała swoją pierwszą EP-kę, potem kolejną, bardziej profesjonalną, Habits, a następnie została podpisana z Matador Records w 17.
Lush powstał w ciągu półtora roku, kiedy w życiu Jordan „dużo się działo”. Miała do czynienia z pytaniem, czy iść do college’u lub kontynuować muzykę – „decyzje dużych dzieci”, mówi – ale także z miłością. Duża część albumu dotyczy znalezienia „samoświadomości i zrozumienia, aby stworzyć przestrzeń pomiędzy tobą a związkiem, ponieważ zdajesz sobie sprawę, że nie sprzyja on rozwojowi osobistemu i nie jest dla ciebie odpowiedni.” Jordan ma 19 lat, ale jej wiek waha się gdzieś w okolicach terapeuty z domem w Berkshires.
Choć album ma charakter dziennika, nie jest to rozmyta, lo-fi kupa uczuć-wymiocin. (Nie żeby i te nie rządziły, na swój sposób.) Lush jest drobiazgowy. Według Jordan, każda przestrzeń, oddech, ton i dźwięk perkusji były celowe – i jej decyzja – zaprojektowane tak, by przekazać konkretne uczucie lub doznanie. To jest skuteczne. I chociaż Jordan z czystym sumieniem oddaje wrażliwość, rezultaty wciąż wywołują nieporządane uczucia. Dlatego właśnie słucha się tego z taką przyjemnością: Czasami po prostu chcesz piosenki, która dostarczy ci cios w brzuch i pozwoli ci poczuć twoje własne przesadzone emocje.
Nawet kiedy Jordan grała covery w tym sportowym barze w Baltimore, pamięta, ludzie podchodzili do niej i mówili, Twoja muzyka naprawdę, jakby, poruszyła mnie – ale szczególnie wtedy, kiedy zaczęła grać swoje własne piosenki. Zawsze jej to pochlebiało, ale też trochę niepokoiło, ponieważ te piosenki były dla niej tak osobiste, tak zakorzenione w jej nastoletnim życiu i związkach. „Ten cykl prasowy był bardzo dziwny, ponieważ musiałam opisać, czym są te piosenki” – opowiada. „Musiałam poddać wszystkie piosenki operacji na otwartym sercu. To znaczy, to nie jest czasownik.” Ona śmieje się.
Nawet gdy artysta wywiera tak dużą kontrolę, jak Jordan w studiu, wciąż nie jest w stanie określić intensywnego sposobu, w jaki fani się do nich przyczepią. Wzrusza ramionami: „Myślę, że między mną a tym, o czym piszę, jest przestrzeń, która pozwala ludziom dodać swój własny kontekst”. Mówi to z nonszalancją, jakby ta przestrzeń oznaczała, że jej to nie obchodzi. Ale wydaje się, że część jej dyskomfortu związanego z tym, że ludzie wypełniają jej muzykę swoim własnym kontekstem wynika z tego, że sama jeszcze nie do końca go czuje. W każdej jej piosence jest taki moment, w którym jej głos jakby się załamuje i brzmi, jakby miała się rozpłakać. Chwyta gitarę i odtwarza mi niektóre z tych momentów – na „Pristine,” to wtedy, gdy uderza w pre-outro i zawodzi, „Out of everyone / who is your type of girl?”
„Mam dni, kiedy nie czuję, że mogę przebrnąć przez daną piosenkę,” mówi. „Są tak ciężkie i dopracowują takie prawdziwe, bliskie rzeczy. Czasami po prostu nie zagramy danej piosenki, bo jestem jak, nie mogę, a innym razem, kiedy ją gram, jestem jak” – tutaj bierze ostry wdech i zamyka oczy, jakby ledwo trzymała się razem.
Tak dzieje się najbardziej z „Anytime,” ostatnim utworem albumu. „Boże, każdej pojedynczej nocy! To takie osobiste” – mówi. To oszczędna, dojrzała piosenka, w której akceptuje fakt, że związek – ten melodramatyczny z pierwszej połowy albumu – dobiegł końca.
W noc jej koncertu w Williamsburgu, gra „Anytime” z zamkniętymi oczami. Potem trafia na wers – „I’m not in love with your absence / ’cause I’ve fallen so hard for the space” – i bierze ten sam ostry wdech, który zrobiła wcześniej w garderobie. Dziś wieczorem udaje jej się dotrwać do końca piosenki. Reszta publiczności ledwie to robi.
Photography by Benedict Evans
Styled by Lindsay Peoples Wagner
Produced by Roxanne Behr
Hair and Makeup by Nicole Blais for Exclusive Artists using Tarte Cosmetics and T3 Tools
Lead image credits: Kurtka skórzana Bottega Veneta, $4,900. Koszula z kołnierzykiem Miu Miu, cena na życzenie w Miu Miu.
Ten artykuł został zaktualizowany o poprawną pisownię nazwiska Lindsey Jordan.