Zimnowojenny koszmar: Ameryka mogła mieć „nuklearne” czołgi

Kluczowy punkt: Pojazdy z napędem jądrowym były złym, niepraktycznym pomysłem.

W latach 50. XX wieku Ameryka była zachwycona atomem. Były plany samochodów z napędem atomowym, samolotów z napędem atomowym i statków kosmicznych z napędem atomowym.

Dlaczego więc nie czołg z napędem atomowym?

Nawet według standardów lat 50-tych, z ich wizjami technologii w stylu Jetsonów, Chrysler TV-8 był dziwny. Prawie monstrualny, jak zmutowany grzyb z postapokaliptycznego horroru nuklearnego z lat 80-tych.

Projekt Chryslera był w istocie gigantyczną wieżyczką w kształcie strąka zamontowaną na lekkim podwoziu czołgu, jak wielka głowa na małym ciele. Załoga, broń i elektrownia mieściłyby się w wieżyczce, według historyka czołgów R.P. Hunnicuta w jego autorytatywnej książce „A History of the Main American Battle Tank Vol. 2”.

Czteroosobowy pojazd ważyłby 25 ton, z czego wieża ważyłaby 15 ton, a wieżyczka tylko 10. Byłby uzbrojony w 90-milimetrową armatę gładkolufową T208 oraz trzy karabiny maszynowe, w tym zdalnie sterowany kaliber .50 obsługiwany przez dowódcę czołgu. „Telewizja przemysłowa miała chronić załogę przed błyskiem broni jądrowej i zwiększyć pole widzenia” – pisze Hunnicut.

Rozważano różne rodzaje napędu, w tym silnik Chryslera V-8 sprzężony z generatorami elektrycznymi podłączonymi do gąsienic, napęd elektryczny z turbiną gazową, elektrownię pracującą w cyklu parowym wykorzystującą paliwa kopalne i wreszcie elektrownię pracującą w cyklu parowym wykorzystującą paliwo jądrowe.

Wieża i podwozie miały być rozdzielone, aby umożliwić zmieszczenie obu elementów w transporterach lotniczych. „Mocno opancerzona wieżyczka wewnętrzna była otoczona lekką powłoką zewnętrzną, która nadawała jej wygląd przypominający strąk” – pisze Hunnicut. „Skorupa ta była wodoszczelna i zapewniała wystarczającą wyporność, by pojazd mógł unosić się na wodzie. Napęd w wodzie był realizowany za pomocą pompy wodnej zainstalowanej w dolnej tylnej części wieżyczki. Zewnętrzna powłoka wieżyczki miała wystarczającą grubość do detonacji pocisków z ładunkami kształtowymi i działała jako rozstawiony pancerz pomagający chronić wewnętrzną wieżyczkę.”

Armia ostatecznie odrzuciła ten pomysł w 1956 roku, choć obiecała, że „nowatorskie cechy” TV-8 zostaną wykorzystane w przyszłych czołgach.

W tym samym czasie, w którym zaproponowano TV-8, armia badała również koncepcję czołgu o napędzie jądrowym o oznaczeniu R-32, który był postrzegany jako potencjalny zamiennik M-48 Patton. Ten 50-tonowy czołg – dwukrotnie cięższy od TV-8 – miał być uzbrojony w 90-milimetrową armatę T208 i napędzany przez elektrownię jądrową, która wytwarzała ciepło napędzające silnik turbinowy. Zasięg pojazdu wynosiłby ponad 4000 mil.

„Oczywiście taki czołg byłby niezwykle drogi, a zagrożenie promieniowaniem wymagałoby okresowej wymiany załogi” – zauważa Hunnicut.

To delikatnie mówiąc niedopowiedzenie. Logistyka głównego czołgu bojowego z napędem jądrowym byłaby ogromna. To prawda, że podobnie jak okręt wojenny z napędem jądrowym, czołg atomowy nie potrzebowałby ciągłego uzupełniania paliwa i wrażliwych cystern z benzyną. Ale prędzej czy później potrzebowałby paliwa radioaktywnego. I nawet czołg atomowy nadal potrzebuje amunicji, więc nadal byłby przywiązany do swoich linii zaopatrzeniowych.

Konserwacja też byłaby interesująca. Szkoda biednych mechaników w magazynie, albo ekip ratowniczych, które muszą naprawiać lub holować uszkodzony czołg, z którego wycieka radioaktywne paliwo i wypluwa radioaktywne cząsteczki. Bombardowanie warsztatu naprawy czołgów nie tylko zakłóciłoby konserwację: stworzyłoby strefę skażoną.

Na dodatek do zwykłych niebezpieczeństw, takich jak pożar lub eksplozja, załogi w walce obawiałyby się napromieniowania, gdyby ich czołg został trafiony. Amerykańskie organy dozoru jądrowego prawie na pewno nalegałyby, aby załogi czołgów, które siedziałyby na szczycie reaktora atomowego, przeszły szkolenie w zakresie materiałów jądrowych i bezpieczeństwa, co pochłonęłoby czas przeznaczony na regularne szkolenia, takie jak strzelanie.

Prawdopodobnie najważniejsze jest to, że pojazdy taktyczne z napędem jądrowym byłyby kpiną z nierozprzestrzeniania broni jądrowej. Flota atomowych czołgów w Europie w czasie zimnej wojny oznaczałaby setki lub tysiące reaktorów jądrowych rozrzuconych po całym świecie.

W końcu czołgi nie byłyby jedynymi mutantami.

Michael Peck jest częstym współpracownikiem National Interest i stałym pisarzem dla wielu punktów takich jak WarIsBoring. Można go znaleźć na Twitterze i Facebooku.

W latach 50. ubiegłego wieku Ameryka była zachwycona atomem. Były plany samochodów z napędem atomowym, samolotów z napędem atomowym i statków kosmicznych z napędem atomowym.

Dlaczego więc nie czołg z napędem atomowym?

Nawet jak na standardy lat 50-tych, z ich wizjami technologii w stylu Jetsonów, Chrysler TV-8 był dziwny. Prawie monstrualny, jak zmutowany grzyb z postapokaliptycznego horroru nuklearnego z lat 80-tych.

Projekt Chryslera był w istocie gigantyczną wieżyczką w kształcie strąka zamontowaną na lekkim podwoziu czołgu, jak wielka głowa na małym ciele. Załoga, broń i elektrownia mieściłyby się w wieżyczce, według historyka czołgów R.P. Hunnicuta w jego autorytatywnej książce „A History of the Main American Battle Tank Vol. 2”.

Czteroosobowy pojazd ważyłby 25 ton, z czego wieża ważyłaby 15 ton, a wieżyczka tylko 10. Byłby uzbrojony w 90-milimetrową armatę gładkolufową T208 oraz trzy karabiny maszynowe, w tym zdalnie sterowany kaliber .50 obsługiwany przez dowódcę czołgu. „Telewizja przemysłowa miała chronić załogę przed błyskiem broni jądrowej i zwiększyć pole widzenia” – pisze Hunnicut.

Rozważano różne rodzaje napędu, w tym silnik Chryslera V-8 sprzężony z generatorami elektrycznymi podłączonymi do gąsienic, napęd elektryczny z turbiną gazową, elektrownię pracującą w cyklu parowym wykorzystującą paliwa kopalne i wreszcie elektrownię pracującą w cyklu parowym wykorzystującą paliwo jądrowe.

Wieża i podwozie miały być rozdzielone, aby umożliwić zmieszczenie obu elementów w transporterach lotniczych. „Mocno opancerzona wieżyczka wewnętrzna była otoczona lekką powłoką zewnętrzną, która nadawała jej wygląd przypominający strąk” – pisze Hunnicut. „Skorupa ta była wodoszczelna i zapewniała wystarczającą wyporność, by pojazd mógł unosić się na wodzie. Napęd w wodzie był realizowany za pomocą pompy wodnej zainstalowanej w dolnej tylnej części wieżyczki. Zewnętrzna powłoka wieżyczki miała wystarczającą grubość do detonacji pocisków z ładunkami kształtowymi i działała jako rozstawiony pancerz pomagający chronić wewnętrzną wieżyczkę.”

Armia ostatecznie odrzuciła ten pomysł w 1956 roku, choć obiecała, że „nowatorskie cechy” TV-8 zostaną wykorzystane w przyszłych czołgach.

W tym samym czasie, w którym zaproponowano TV-8, armia badała również koncepcję czołgu o napędzie jądrowym o oznaczeniu R-32, który był postrzegany jako potencjalny zamiennik M-48 Patton. Ten 50-tonowy czołg – dwukrotnie cięższy od TV-8 – miał być uzbrojony w 90-milimetrową armatę T208 i napędzany przez elektrownię jądrową, która wytwarzała ciepło napędzające silnik turbinowy. Zasięg pojazdu wynosiłby ponad 4000 mil.

„Oczywiście taki czołg byłby niezwykle drogi, a zagrożenie promieniowaniem wymagałoby okresowej wymiany załogi” – zauważa Hunnicut.

To delikatnie mówiąc niedopowiedzenie. Logistyka głównego czołgu bojowego z napędem jądrowym byłaby ogromna. To prawda, że podobnie jak okręt wojenny z napędem jądrowym, czołg atomowy nie potrzebowałby ciągłego uzupełniania paliwa i wrażliwych cystern z benzyną. Ale prędzej czy później potrzebowałby paliwa radioaktywnego. I nawet czołg atomowy nadal potrzebuje amunicji, więc nadal byłby przywiązany do swoich linii zaopatrzeniowych.

Konserwacja też byłaby interesująca. Szkoda biednych mechaników w magazynie, albo ekip ratowniczych, które muszą naprawiać lub holować uszkodzony czołg, z którego wycieka radioaktywne paliwo i wypluwa radioaktywne cząsteczki. Bombardowanie warsztatu naprawy czołgów nie tylko zakłóciłoby konserwację: stworzyłoby strefę skażoną.

Na dodatek do zwykłych niebezpieczeństw, takich jak pożar lub eksplozja, załogi w walce obawiałyby się napromieniowania, gdyby ich czołg został trafiony. Amerykańskie organy dozoru jądrowego prawie na pewno nalegałyby, aby załogi czołgów, które siedziałyby na szczycie reaktora atomowego, przeszły szkolenie w zakresie materiałów jądrowych i bezpieczeństwa, co pochłonęłoby czas przeznaczony na regularne szkolenia, takie jak strzelanie.

Prawdopodobnie najważniejsze jest to, że pojazdy taktyczne z napędem jądrowym byłyby kpiną z nierozprzestrzeniania broni jądrowej. Flota atomowych czołgów w Europie w czasie zimnej wojny oznaczałaby setki lub tysiące reaktorów jądrowych rozrzuconych po całym świecie.

W końcu czołgi nie byłyby jedynymi mutantami.

Michael Peck jest częstym współpracownikiem National Interest i stałym pisarzem dla wielu punktów takich jak WarIsBoring. Można go znaleźć na Twitterze i Facebooku. To po raz pierwszy pojawiło się w styczniu 2017 r.

Image: Coub.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.