„Potrzeba rozumu nie jest inspirowana poszukiwaniem prawdy, ale poszukiwaniem sensu” – pisała Hannah Arendt w swojej wnikliwej medytacji na temat istotnej różnicy między myśleniem a wiedzą. „Wiedza polega na poszukiwaniu prawdy” – przestrzegał Karl Popper w rozważaniach o prawdzie i niebezpieczeństwach relatywizmu. „Nie jest to poszukiwanie pewności”.
Ale w niepewnym świecie, co jest miarą prawdy i skąd w ogóle bierze swój początek złożony, pełen konfliktów ludzki impuls do wiedzy?
To właśnie badał Fryderyk Nietzsche (15 października 1844 – 25 sierpnia 1900) sto lat przed Arendt i Popperem w swoim eseju „O prawdzie i kłamstwie w sensie niemoralnym” z 1873 roku, przetłumaczonym później przez W. A. Haussmanna i włączonym do niezbędnych Dzieł wszystkich Fryderyka Nietzschego (biblioteka publiczna).
Pół wieku przed tym, jak Bertrand Russell upominał, że we wszechświecie niezaangażowanym w ludzkie interesy równie naiwne pojęcia optymizmu i pesymizmu „wypływają z samozadowolenia i najlepiej je skorygować przez odrobinę astronomii”, Nietzsche maluje tło dla dramatu prawdy:
Dawno, dawno temu, w jakimś odludnym zakątku tego wszechświata, który rozproszony jest na niezliczone migotliwe układy słoneczne, istniała gwiazda, na której sprytne bestie wymyśliły wiedzę. Była to najbardziej arogancka i obłudna minuta w „historii świata”, ale mimo to była to tylko minuta. Po tym jak natura zaczerpnęła kilka oddechów, gwiazda ochłodziła się i stwardniała, a mądre bestie musiały umrzeć.
Jeden mógłby wymyślić taką bajkę, a jednak wciąż nie zilustrowałby odpowiednio, jak nędznie, jak cieniście i przemijająco, jak bezcelowo i arbitralnie ludzki intelekt wygląda w przyrodzie. Istniały wieczności, podczas których on nie istniał. I kiedy z ludzkim intelektem będzie już po wszystkim, nic się nie stanie. Intelekt ten nie ma bowiem żadnej dodatkowej misji, która prowadziłaby go poza ludzkie życie. Raczej jest ludzki i tylko jego posiadacz i spłodziciel przyjmuje to tak uroczyście – jakby w nim obracała się oś świata. Ale gdybyśmy mogli porozumieć się z gnatem, dowiedzielibyśmy się, że on również lata w powietrzu z tą samą powagą, że czuje w sobie latające centrum wszechświata. Nie ma nic tak nagannego i nieważnego w naturze, co nie puchłoby natychmiast jak balon przy najmniejszym muśnięciu tej siły poznania. I tak jak każdy tragarz chce mieć wielbiciela, tak nawet najdumniejszy z ludzi, filozof, przypuszcza, że widzi ze wszystkich stron oczy wszechświata skupione teleskopowo na jego działaniu i myśli.
Pragnienie wiedzy, argumentuje Nietzsche, wynika z tego samego hubrystycznego skupienia na sobie i jest wzmacniane przez podstawowy ludzki instynkt przynależności – w obrębie kultury to, co jest wyznaczone jako prawda, stanowi formę umowy społecznej i rodzaj „paktu pokojowego” między ludźmi. Sto lat przed tym, jak Laura Riding zauważyła, że „zadanie prawdy jest podzielone między nas, do liczby nas”, Nietzsche pisze:
Wynaleziono jednolicie obowiązujące i wiążące określenie dla rzeczy, a to prawodawstwo języka podobnie ustanawia pierwsze prawa prawdy. Po raz pierwszy pojawia się tu bowiem kontrast między prawdą a kłamstwem. Kłamca jest osobą, która używa ważnych oznaczeń, słów, aby coś, co jest nierzeczywiste, wydawało się rzeczywiste. Mówi na przykład: „Jestem bogaty”, podczas gdy właściwym określeniem dla jego stanu byłoby „biedny”. On nadużywa ustalonych konwencji poprzez arbitralne zastępowanie, a nawet odwracanie nazw. Jeśli robi to w sposób egoistyczny i co więcej szkodliwy, społeczeństwo przestanie mu ufać i w ten sposób go wykluczy. To, czego ludzie unikają przez wykluczenie kłamcy, to nie tyle bycie oszukanym, ile bycie skrzywdzonym przez oszustwo. Tak więc, nawet na tym etapie, to, czego nienawidzą, to w zasadzie nie oszustwo samo w sobie, ale raczej nieprzyjemne, znienawidzone konsekwencje pewnych rodzajów oszustwa. W podobnie ograniczonym sensie człowiek nie pragnie teraz niczego innego, jak tylko prawdy: pragnie przyjemnych, chroniących życie konsekwencji prawdy. Jest obojętny wobec czystej wiedzy, która nie ma żadnych konsekwencji.
Sugerując, że język sam w sobie może stać się narzędziem, które raczej ukrywa niż ujawnia prawdę – co sto lat później powtórzy Anna Deavere Smith w swojej obserwacji, że „niektórzy ludzie używają języka jako maski, tworząc język, który wydaje się ich ujawniać, ale tak nie jest” – Nietzsche bada same konwencje językowe:
Czy są one być może produktami wiedzy, to znaczy poczucia prawdy? Czy oznaczenia są zgodne z rzeczami? Czy język jest adekwatnym wyrazem wszystkich rzeczywistości?
Czym jest słowo? Jest to kopia w dźwięku bodźca nerwowego. Ale dalsze wnioskowanie z bodźca nerwowego o przyczynie poza nami jest już wynikiem fałszywego i nieuzasadnionego zastosowania zasady racji dostatecznej… Mówimy o „wężu”: to określenie dotyczy tylko jego zdolności do skręcania się i dlatego mogłoby również pasować do robaka. Cóż za arbitralne rozróżnienia! Jakie jednostronne preferencje, najpierw dla tej, potem dla tamtej właściwości rzeczy!
Pół wieku przed tym, jak nagrodzony Noblem indyjski poeta i filozof Tagore stwierdził, że „związek jest podstawową prawdą tego świata pozorów”, Nietzsche dodaje:
Różne języki umieszczone obok siebie pokazują, że w przypadku słów nigdy nie jest to kwestia prawdy, nigdy kwestia adekwatnego wyrażenia; w przeciwnym razie nie byłoby tylu języków. Rzecz sama w sobie” (którą byłaby właśnie czysta prawda bez żadnych jej konsekwencji) jest również czymś zupełnie niepojętym dla twórcy języka i czymś, do czego nie warto w najmniejszym stopniu dążyć. Twórca ten określa jedynie relacje rzeczy do ludzi, a dla wyrażenia tych relacji posługuje się najśmielszymi metaforami… Tak jest z nami wszystkimi, jeśli chodzi o język; wydaje nam się, że wiemy coś o samych rzeczach, gdy mówimy o drzewach, kolorach, śniegu i kwiatach, a przecież nie posiadamy nic poza metaforami rzeczy – metaforami, które w żaden sposób nie odpowiadają pierwotnym bytom… Słowo staje się pojęciem o tyle, o ile jednocześnie musi pasować do niezliczonych mniej lub bardziej podobnych przypadków – co oznacza, po prostu, przypadki, które nigdy nie są równe, a więc zupełnie nierówne. Każde pojęcie powstaje w wyniku zrównania rzeczy nierównych. Tak jak pewne jest, że jeden liść nigdy nie jest całkowicie taki sam jak inny, tak pewne jest, że pojęcie „liść” powstaje przez arbitralne odrzucenie tych indywidualnych różnic i przez zapomnienie aspektów odróżniających. Budzi to myśl, że oprócz liści istnieje w przyrodzie „liść”: pierwotny model, według którego wszystkie liście były być może tkane, szkicowane, mierzone, kolorowane, zwijane i malowane – ale przez nieudolne ręce, tak że żaden okaz nie okazał się poprawnym, godnym zaufania i wiernym podobieństwem pierwotnego modelu… Pojęcie, podobnie jak formę, uzyskujemy, pomijając to, co indywidualne i rzeczywiste; podczas gdy natura nie zna form ani pojęć, podobnie jak nie zna gatunków, lecz jedynie X, które pozostaje dla nas niedostępne i niedefiniowalne.
Tym samym Nietzsche powraca do swojego centralnego założenia i destyluje pojęcie prawdy jako umowy społecznej w języku:
Czym zatem jest prawda? Ruchomym zastępem metafor, metonimii i antropomorfizmów: krótko mówiąc, sumą ludzkich relacji, które zostały poetycko i retorycznie zintensyfikowane, przeniesione i upiększone, i które po długim używaniu wydają się ludowi stałe, kanoniczne i wiążące. Prawdy są złudzeniami, o których zapomnieliśmy, że są złudzeniami – są metaforami, które się zużyły i zostały pozbawione zmysłowej siły, monetami, które straciły swoje tłoczenie i są uważane za metal, a nie za monety.
A jednak to, co Nietzsche proponuje, to nie relatywizm, lecz ramy rozróżniania między prawdą a kłamstwem, zakorzenione w zrozumieniu, że język – ludzki wynalazek i adaptacja społeczna – jest zbyt porowatym naczyniem, by pomieścić czystą rzeczywistość poza antropocentryczną:
Być prawdomównym oznacza posługiwać się zwykłymi metaforami. Tak więc, aby wyrazić to moralnie, jest to obowiązek kłamania zgodnie z ustaloną konwencją, kłamania ze stadem i w sposób obowiązujący wszystkich… Z poczucia, że jesteśmy zobowiązani do określania jednej rzeczy jako „czerwonej”, innej jako „zimnej”, a trzeciej jako „niemej”, rodzi się moralny impuls w odniesieniu do prawdy. Czcigodność, niezawodność i użyteczność prawdy jest czymś, co człowiek sam sobie uświadamia na podstawie kontrastu z kłamcą, któremu nikt nie ufa i wszyscy go wykluczają.
Jako istota „racjonalna” poddaje teraz swoje zachowanie kontroli abstrakcji. Nie będzie już tolerował bycia niesionym przez nagłe wrażenia, przez intuicje. Najpierw uniwersalizuje wszystkie te wrażenia w mniej barwne, chłodniejsze pojęcia, aby móc im powierzyć kierowanie swoim życiem i postępowaniem. Wszystko, co odróżnia człowieka od zwierząt, zależy od tej zdolności do uwalniania metafor percepcyjnych w schemacie, a więc do rozpuszczania obrazu w pojęciu.
He illustrates this transfiguration of physical fact into abstract concept in the recognition, construction, and articulation of „truth”:
Jeżeli wymyślę definicję ssaka, a następnie, po zbadaniu wielbłąda, oświadczę „patrzcie, ssak”, to istotnie wydobyłem w ten sposób na światło dzienne jakąś prawdę, ale jest to prawda o ograniczonej wartości. To znaczy, jest to prawda na wskroś antropomorficzna, która nie zawiera ani jednego punktu, który byłby „prawdziwy sam w sobie” lub naprawdę i powszechnie obowiązujący poza człowiekiem.
W gruncie rzeczy to, czego poszukuje badacz takich prawd, to jedynie metamorfoza świata w człowieka. Dąży on do zrozumienia świata jako czegoś analogicznego do człowieka, a w najlepszym razie osiąga w swych zmaganiach poczucie asymilacji. Podobnie do sposobu, w jaki astrologowie uważali gwiazdy za będące w służbie człowieka i związane z jego szczęściem i smutkiem, taki badacz rozważa cały wszechświat w powiązaniu z człowiekiem: cały wszechświat jako nieskończenie złamane echo jednego oryginalnego dźwięku-człowieka; cały wszechświat jako nieskończenie zwielokrotnioną kopię jednego oryginalnego obrazu-człowieka. Jego metoda polega na traktowaniu człowieka jako miary wszystkich rzeczy, ale czyniąc to, ponownie wychodzi z błędu przekonania, że ma te rzeczy bezpośrednio przed sobą jako zwykłe przedmioty. Zapomina, że pierwotne metafory percepcyjne są metaforami i bierze je za rzeczy same w sobie.
Nasz najczystszy kontakt z rzeczywistością, sugeruje Nietzsche, polega na uwolnieniu się z pułapki języka i stanięciu w absolutnej uważnej obecności z aktualnością tego, co jest przed nami – poza klasyfikacją, poza opisem, poza zwężeniem w pojęcie:
Tylko zapominając o tym prymitywnym świecie metafor można żyć z jakimkolwiek spokojem, bezpieczeństwem i spójnością: tylko poprzez petryfikację i koagulację masy obrazów, które pierwotnie wypływały z pierwotnej zdolności ludzkiej wyobraźni jak ognista ciecz, tylko w niezwyciężonej wierze w to, że to słońce, to okno, ten stół jest prawdą samą w sobie, krótko mówiąc, tylko zapominając, że sam jest podmiotem artystycznie twórczym, człowiek żyje z jakimkolwiek spokojem, bezpieczeństwem i konsekwencją.
Na długo przed tym, jak Rachel Carson zaprosiła ludzką wyobraźnię do doświadczania rzeczywistości z perspektywy morskich stworzeń i zanim kognitywiści zbadali, jak wygląda świat cudzymi oczami, Nietzsche dodaje:
Jest nawet rzeczą trudną dla samego siebie przyznać, że owad czy ptak postrzega zupełnie inny świat niż ten, który postrzega człowiek, i że pytanie o to, które z tych postrzegań świata jest bardziej poprawne, jest całkiem pozbawione sensu, gdyż musiałoby to zostać wcześniej rozstrzygnięte zgodnie z kryterium poprawnego postrzegania, czyli zgodnie z kryterium, które nie jest dostępne. Ale w każdym razie wydaje mi się, że „prawidłowa percepcja” – co oznaczałoby „adekwatne wyrażenie przedmiotu w podmiocie” – jest sprzeczną niemożliwością.
Tak daleko, jak możemy przeniknąć tutaj – od teleskopowych wysokości do mikroskopijnych głębokości – wszystko jest bezpieczne, kompletne, nieskończone, regularne i bez żadnych luk. Nauka będzie mogła kopać z powodzeniem w tym szybie na zawsze, a rzeczy, które zostaną odkryte, będą harmonizować ze sobą, a nie zaprzeczać sobie nawzajem. Jakże mało przypomina to wytwór wyobraźni, bo gdyby tak było, powinno istnieć jakieś miejsce, w którym można by rozróżnić iluzję i rzeczywistość. Przeciw temu trzeba powiedzieć: gdyby każdy z nas miał inny rodzaj percepcji zmysłowej – gdybyśmy mogli postrzegać rzeczy teraz tylko jako ptaka, teraz jako robaka, teraz jako roślinę, albo gdyby jeden z nas widział bodziec jako czerwony, drugi jako niebieski, a trzeci nawet słyszał ten sam bodziec jako dźwięk – wtedy nikt nie mówiłby o takiej regularności przyrody, a raczej przyroda byłaby pojmowana tylko jako twór w najwyższym stopniu subiektywny.
Nietzsche rzuca boczne spojrzenie na odwieczne pytanie, czy matematyka – ten najwyższy poławiacz i kalkulator praw natury – jest odkryta, fundamentalny fakt wszechświata, czy wymyślona, język ludzki:
Czym jest przecież dla nas prawo natury jako takie? Nie znamy go samego w sobie, a jedynie jego skutki, czyli w jego relacji do innych praw natury – które z kolei są nam znane jedynie jako sumy relacji. Dlatego wszystkie te relacje zawsze odnoszą się ponownie do innych i są dla nas w swej istocie całkowicie niezrozumiałe. Wszystko, co faktycznie wiemy o tych prawach natury, to to, co sami do nich wnosimy – czas i przestrzeń, a więc relacje następstwa i liczby. Ale wszystko, co cudowne w prawach natury, wszystko, co nas w nich zadziwia i wydaje się domagać wyjaśnienia, wszystko, co mogłoby nas skłonić do nieufności wobec idealizmu: wszystko to zawiera się całkowicie i wyłącznie w matematycznej ścisłości i nienaruszalności naszych reprezentacji czasu i przestrzeni. Ale wytwarzamy te reprezentacje w nas samych i z nas samych z tą samą koniecznością, z jaką pająk się obraca. Jeśli jesteśmy zmuszeni pojmować wszystkie rzeczy tylko pod tymi postaciami, to przestaje być zdumiewające, że we wszystkich rzeczach nie pojmujemy właściwie niczego poza tymi postaciami. Wszystkie one bowiem muszą nosić w sobie prawa liczby, a to właśnie liczba jest najbardziej zadziwiająca w rzeczach. Cała ta zgodność z prawem, która tak bardzo imponuje nam w ruchu gwiazd i w procesach chemicznych, pokrywa się w gruncie rzeczy z tymi właściwościami, które my wnosimy do rzeczy. A zatem to my sami sobie w ten sposób imponujemy.
Nietzsche analizuje związek między językiem a nauką i ich analogiczne funkcje w ludzkim dążeniu do zgłębienia rzeczywistości:
Widzieliśmy, jak pierwotnie to język pracuje nad konstrukcją pojęć, pracą przejętą w późniejszych wiekach przez naukę.
Tak jak pszczoła jednocześnie buduje komórki i wypełnia je miodem, tak nauka pracuje nieustannie nad tym wielkim kolumbarium pojęć, cmentarzyskiem percepcji. Buduje wciąż nowe, wyższe kondygnacje, podpiera, oczyszcza i odnawia stare komórki, a przede wszystkim stara się wypełnić ten monstrualnie wysoki szkielet i uporządkować w nim cały świat empiryczny.
Odnajduje wspólny impuls leżący u podstaw zarówno języka, jak i nauki:
Pęd do tworzenia metafor jest podstawowym ludzkim popędem, z którego nie można ani na chwilę zrezygnować w myśleniu, bo w ten sposób zrezygnowałoby się z samego człowieka.
Dwa wieki po tym, jak Pascal, którego Nietzsche bardzo podziwiał, badał różnicę między umysłem intuicyjnym a logicznym, kończy on rozważania na temat kompromisów między tymi dwoma orientacjami bycia – racjonalną i intuicyjną – jako mechanizmami umożliwiającymi zamieszkiwanie rzeczywistości przy minimalnej dysymilacji i maksymalnej prawdziwości:
Są epoki, w których człowiek racjonalny i człowiek intuicyjny stoją obok siebie, jeden w strachu przed intuicją, drugi z pogardą dla abstrakcji. Ten drugi jest tak samo irracjonalny, jak ten pierwszy jest nieartystyczny. Obaj pragną panować nad życiem: pierwszy, wiedząc, jak zaspokoić swoje podstawowe potrzeby za pomocą przezorności, roztropności i systematyczności; drugi, lekceważąc te potrzeby i, jak „rozradowany bohater”, uważając za prawdziwe tylko to życie, które zostało przebrane za iluzję i piękno… Człowiek, który kieruje się pojęciami i abstrakcjami, zdoła tylko w ten sposób odgrodzić się od nieszczęścia, nie zyskując nigdy żadnego szczęścia dla siebie z tych abstrakcji. I choć dąży on do jak największej wolności od bólu, to jednak człowiek intuicyjny, stojąc pośród kultury, zbiera już ze swej intuicji żniwo nieustannie napływających oświeceń, radości i odkupienia – oprócz uzyskania obrony przed nieszczęściem. Oczywiście, kiedy cierpi, cierpi bardziej intensywnie; cierpi nawet częściej, ponieważ nie rozumie, jak uczyć się z doświadczenia, i ciągle wpada w ten sam rów. W smutku jest tak samo irracjonalny jak w szczęściu: głośno płacze i nie daje się pocieszyć. Jakże inaczej te same nieszczęścia dotykają człowieka stoickiego, który uczy się z doświadczenia i kieruje się pojęciami! Człowiek ten, który w innych czasach nie szuka niczego innego, jak tylko szczerości, prawdy, wolności od oszustwa i ochrony przed zniewalającymi atakami z zaskoczenia, teraz wykonuje arcydzieło oszustwa: wykonuje swoje arcydzieło oszustwa w nieszczęściu, tak jak inny typ człowieka wykonuje swoje w czasach szczęścia. Nie nosi on drżącej i zmiennej ludzkiej twarzy, lecz jakby maskę o dostojnych, symetrycznych rysach. Nie płacze, nie zmienia nawet swojego głosu. Gdy nad nim grzmi prawdziwa chmura burzowa, owija się w swój płaszcz i powolnymi krokami wychodzi spod niego.
Uzupełnij „O prawdzie i kłamstwie w sensie niemoralnym” o Adrienne Rich o tym, co naprawdę znaczy „prawda”, Toni Morrison o potędze języka i Bertranda Russella o naszej jedynej skutecznej samoobronie przed manipulacją rzeczywistością, a następnie powróć do Nietzschego o depresji i rehabilitacji nadziei, o tym, jak odnaleźć siebie, co to naprawdę znaczy być wolnym duchem i dlaczego satysfakcjonujące życie wymaga przyjęcia, a nie ucieczki przed trudnościami.